Kult Ślepego Boga
C
hłopiec urodził się w domu ludzi, którzy mieli zasłonięte oczy. Tak żyli wszyscy – ojcowie i matki, dzieci i starcy, a ich dni były podobne do siebie jak krople brudnej wody. Rano wstawali, szukali po omacku swoich narzędzi i szli do prostych prac, które dawały im strawę i pozwalały przeżyć. Ich życie było ciche i udręczone, lecz w nim znajdowali pociechę, bo wierzyli, że cierpienie jest ofiarą dla Ślepego Boga.
A po prostych pracach, które wykonywali na co dzień, udali się na nabożeństwo. W jego trakcie wołali do Ślepego Boga:
– O Panie, ciąży nam ślepota i uwierają nas nasze opaski!
A Ślepy Bóg odpowiadał:
– Tak jak wy jesteście ślepi, tak i ja jestem ślepy. Zszedłem do was i założyłem opaskę na oczy, tak jak i wy macie zaślepione oczy, by być jednym z was i by znać waszą dolę.
I cieszyli się słysząc te słowa. Lecz niektórzy wołali:
– Panie, słyszeliśmy, że światło ogrzewa i pokazuje drogę!
Na co Ślepy Bóg odpowiadał:
– Błogosławieni ci, którzy nie widzieli światła, albowiem to oni wezmą ziemię w posiadanie.
Inni zaś krzyczeli:
– Panie, słyszeliśmy, że kolory są piękne!
A Ślepy Bóg odpowiadał:
– Błogosławieni ci, którzy nie znają kolorów, albowiem to ich czeka zbawienie od Pana.
I cieszyli się słysząc te słowa, a Ślepy Bóg czynił im wielkie cuda, tak, że nawet chromi wstawali z łóżek i tańczyli z radością.
Chłopiec słuchał i patrzył sercem, bo jego oczy, tak jak oczy wszystkich, były przykryte grubą tkaniną. I choć słyszał słowa Ślepego Boga, w jego sercu rodziło się pytanie, które było jak cierń – czy rzeczywiście błogosławiony jest ten, kto nie widzi?
I stało się podczas jednego z nabożeństw, że Ślepy Bóg rzekł donośnym głosem:
– Przeklęty każdy, kto zdejmie swoją opaskę, albowiem ujrzy potępienie i nie zazna zbawienia w Panu.
I lud cieszył się słysząc te słowa, bo wiedzieli, że muszą mocniej trzymać swoje opaski, aby nie zbłądzić i nie upaść w wieczną otchłań.
Ale chłopiec, dręczony cierniem pytania, dotknął dłonią tkaniny na oczach. A choć serce jego drżało, rozwiązał węzeł i zdjął opaskę.
I zobaczył, że sala, w której zgromadzeni byli wszyscy, była wielka i pełna brudu. Ludzie, którzy tańczyli i modlili się, byli brudni, ich szaty cuchnęły, a twarze mieli pokryte strupami.
I zauważył chłopiec, iż Ślepego Boga nie ma, a ludzie odpowiadają sami sobie.
I zadrżał, bo poznał, że cuda, które widzieli, były tylko szałem ich własnego umysłu.
I ujrzał w dalekim kącie sali drzwi, uchylone, a przez szczelinę sączył się blady promień.
I serce chłopca zadrżało, bo wiedział, że oto otwiera się przed nim droga, o której nikt ze ślepców nie mówił.
I wszedł chłopiec do nowej komnaty, a gdy spojrzał, zadrżał, bo była pełna wisielców. Było ich tak wielu, że nie dało się policzyć, a ich ciała kołysały się cicho w ciężkim powietrzu, które pachniało śmiercią i kurzem.
I zobaczył, że daleko, na końcu komnaty, znajdują się drzwi. Drzwi były zamknięte, lecz promień światła wydobywał się spod progu, a serce chłopca zapragnęło wyjść.
I ruszył między ciałami ku drzwiom, a sznurów było tak wiele, że musiał odgarniać je rękami, aby przejść.
A gdy dotarł do drzwi, spotkał Matkę. Widział, że jej dłonie były zaprawione w cierpieniu, bo wiązała sznur na szyi własnych małych dzieci.
I spytał ją chłopiec:
– Dlaczego wieszasz siebie i swoje dzieci?
A ona odrzekła słabym głosem:
– Wyznawcy Ślepego Boga szukali pocieszenia i znaleźli je, a my szukaliśmy sensu.
Po tych słowach Matka założyła pętlę na własną szyję i powiesiła samą siebie obok swych dzieci.
I pomyślał w swoim sercu chłopiec:
– Sprawiedliwy spotkał los kobietę i jej dzieci, bo nie zrozumiała, iż sens się tworzy, a nie znajduje.
Sprawiedliwy spotkał los kobietę i jej dzieci, bo nie zrozumiała, iż sens się tworzy, a nie znajduje.
I odwrócił się od wisielców, i otworzył drzwi, i wyszedł z tej komnaty.
I wszedł chłopiec do ciemnego pokoju, w którym siedzieli mężczyźni. Byli w sile wieku i młodzi, a niektórzy starzy, lecz wszyscy mieli te same twarze wychudzone i martwe.
I zobaczył chłopiec, że nie jedli ani nie pili, nie pracowali i nie doznawali uciech, lecz tylko siedzieli w milczeniu, modląc się i medytując.
I rzekł do nich chłopiec:
– Co czynicie?
A oni odpowiadali:
– Modlimy się do Ślepego Boga, a On wysłuchuje naszych próśb i przez to czynimy rzeczy wielkie.
Wtedy rozejrzał się chłopiec dookoła i zobaczył, że nic się nie zmienia, a sala była tak samo ciemna i pusta, jak była na początku.
I zerwał się nagle wiatr, potężny i zimny, i zmiótł ascetów i mnichów w nicość, tak że znikli, jakby ich nigdy nie było. I cała sala opróżniła się, tak że nie pozostało w niej nic.
I pomyślał chłopiec w swoim sercu:
– Sprawiedliwy spotkał ich los, bo niczym za życia byli, więc w nicość się obrócili.
Sprawiedliwy spotkał ich los, bo niczym za życia byli, więc w nicość się obrócili.
I wszedł chłopiec do kolejnej pięknej i jasnej komnaty, i żyła w niej rodzina w wielkiej i ozdobnej klatce.
I kochali się bardzo, pomagali sobie nawzajem, dużo rozmawiali i jadali wspólnie. Dzieci szanowały swoich rodziców, mąż kochał swą żonę, a żona podziwiała swego męża. I nieraz, gdy siedzieli przy stole, płakali ze wzruszenia nad własną miłością i byli szczęśliwi.
I nagle wpadli do komnaty żołnierze, i na oczach ojca zgwałcili jego żonę i córkę, a potem zabili je. A syna jego małego wrzucili do kotła z wrzącą wodą i ugotowali żywcem.
Ojcu zaś, który patrzył na to wszystko, obcięli ręce, aby nie mógł odebrać sobie życia, i pozostawili go, by na wieki gnił w piekle własnego szaleństwa.
I zobaczył to chłopiec, i rzekł we własnym sercu:
– Sprawiedliwy los spotkał tę rodzinę i tego mężczyznę, bo kto miłość i szczęście wybiera sobie za idola, ten oddycha słabością i jest na łasce ludzi i zdarzeń.
Sprawiedliwy los spotkał tę rodzinę i tego mężczyznę, bo kto miłość i szczęście wybiera sobie za idola, ten oddycha słabością i jest na łasce ludzi i zdarzeń.
I wszedł chłopiec z żołnierzami do ich komnaty, a komnata ta była głośna i pełna niebezpieczeństw.
I walczyli żołnierze między sobą, w grupach i w pojedynkach. Walczyli o wszystko – o honor, o słowo, o kęs strawy, o miejsce przy stole. I nie było w nich pokoju, lecz tylko miecz przeciw mieczowi i pięść przeciw pięści.
I stało się nagle, że wszyscy zginęli, a spośród nich pozostał jeden zwycięzca. I zstąpiła na jego głowę złota Korona, ulepiona z dumy i honoru, i pozostał on samotnym królem w morzu krwi i wnętrzności swych wrogów.
I wykrzyknął ten król z radością:
– Zwycięstwo!
A zaraz potem gorzko zapłakał z rozpaczy, i łzy jego mieszały się z krwią na ziemi.
I powiedział chłopiec w swoim sercu:
– Sprawiedliwie jest, iż ten wielki wojownik został królem, bo nie bał się życia i nie bał się śmierci, i zabił swych wrogów. Sprawiedliwe jest też, że zapłakał gorzko i rozpacz go ogarnęła, gdyż nie walczył dla zmiany i kreacji, lecz walczył dla walki samej.
Sprawiedliwie jest, iż ten wielki wojownik został królem, bo nie bał się życia i nie bał się śmierci, i zabił swych wrogów. Sprawiedliwe jest też, że zapłakał gorzko i rozpacz go ogarnęła, gdyż nie walczył dla zmiany i kreacji, lecz walczył dla walki samej.
I wszedł chłopiec do następnej komnaty, a była ona najpiękniejsza ze wszystkich, które widział.
Były w niej wielkie zdobienia ze złota i srebra, a stoły uginały się od jadła i napojów. Było tam wielu ludzi, którzy jedli i pili, bawili się i spółkowali ze sobą. A wszyscy byli piękni i przyozdobieni drogą biżuterią, a śmiech ich rozbrzmiewał jak dźwięk lutni.
I podszedł do chłopca mężczyzna w szacie lśniącej i rzekł:
– Wolą swą odrzuciłeś Ślepego Boga i widzisz sprawiedliwość w świecie. Słabością się brzydzisz i nie masz dla niej współczucia. Tutaj odbierzesz swoją nagrodę.
I rzucił przed chłopcem wiele złota i kosztowności, a także dał mu w posiadanie wiele kobiet, z każdej rasy, a kobiety te były bezpłodne, co bardzo cieszyło chłopca.
I napawał się chłopiec złotem i kosztownościami, i spółkował z kobietami, a serce jego mówiło:
– Sprawiedliwie odbieram nagrodę swą. Wysyłam żołnierzy, by ograbiali rodziny, które są na mej łasce, bo wybrały słabość w postaci miłości. Pracownicy moi produkują liny, na których wieszają siebie i swe dzieci ci, którzy poszukują sensu. A ja sam ustalam przykazania Ślepego Boga, bo miałem dość odwagi, by widzieć. Sprawiedliwie odbieram swoją nagrodę, bo nie klękam przed nikim, tak jak inni w tej komnacie.
I żył tak chłopiec długo, zadowolony z własnej egzystencji, i nie brakło mu niczego.
Aż pewnego dnia do komnaty wszedł człowiek w czarnych szatach, wyższy od wszystkich. I gdy wszedł, zapanowała cisza, a wszyscy obecni padli przed nim na kolana.
I człowiek ten poruszał swymi rękami jak dyrygent, i wszyscy w komnacie czuli wedle jego gestów, jakby ich dusze były strunami w jego dłoniach. A na koniec wydał im rozkaz:
– Róbcie dalej to, co robicie. Tu jest wasza sprawiedliwa nagroda.
I odszedł, a inni wrócili do swych zajęć, choć przerażenie wciąż jeszcze drżało w ich sercach.
I powiedział chłopiec we własnym sercu:
– Wielki to był człowiek i wielki był jego duch. Nie po to żyję, by klękać jak ci, z którymi tutaj pożywiam się i spółkuję. Duch mój pragnie wielkości, duch mój pragnie wieczności!
I wszedł chłopiec do sali wielkich ludzi ubranych na czarno, a sala była przestronna i bardzo uporządkowana, a podłoga jej była jak szachownica.
I spytał chłopiec wysokich mężczyzn:
– Kim jesteście?
A odpowiedział mu jeden z nich:
– Jesteśmy tymi, którzy widzą rzeczy takimi, jakimi są, i we władaniu mamy wszystkich, bo znamy świat i ich duszę lepiej niż oni sami. Usiądź tu z nami, bo tak jak my widzisz rzeczy takimi, jakimi są i nie potrzebujesz pocieszenia. Zagraj z nami w naszą grę, a jeśli wygrasz, dostąpisz w nagrodę przekleństwa i zasiądziesz na Tronie Prawdy.
I przywdział chłopiec czarne szaty i usiadł wraz z nimi. I zapytał:
– Kto wymyślił zasady tej gry?
Na to jeden z mężczyzn odparł:
– Zasady gry wymyślił Ten, którego nazywamy Straszliwym. Nie służymy Mu, gdyż jest On ponad potrzebę posiadania sług, ale gramy wedle Jego zasad.
Usiadł więc chłopiec i grał. A wraz z przebiegiem gry uczył się wszystkiego o wszystkim: o duszy ludzkiej i o złudzeniach, o sile i o słabości, o pocieszeniu i o pustce. I serce jego nie potrzebowało pocieszenia, bo prawda stawała się jego pokarmem.
I grał długo, aż pewnego dnia pokonał wszystkich i wygrał rozgrywkę.
Wtedy wstał jeden z mężczyzn i powiedział:
– Siedziałeś tu z nami i grałeś długo, i uczyłeś się, jakimi są rzeczy, a serce twoje nie potrzebowało pocieszenia, aż w końcu wygrałeś z nami. W nagrodę spotka cię przekleństwo i zasiądziesz na Tronie Prawdy.
I wskazał mężczyzna chłopcu drzwi do następnej komnaty.
I wszedł chłopiec do komnaty, w której stały wielkie wrota, a były one większe niż pięciu ludzi postawionych jeden na drugim.
I na górze były ze złota, niżej ze srebra, niżej z brązu, potem z ziemi, a na końcu z brudu i z ludzi konających w wielkim cierpieniu. I ciała tych ludzi były rozcięte, a wnętrzności ich leżały na wierzchu, i wśród nich były także niemowlęta.
A ludzie ci błagali chłopca o śmierć.
I znalazł chłopiec w rogu sali młot i wiadro wielkich gwoździ. I wziął gwoździe i wbijał je w głowy konających, poczynając od niemowląt, i zadał im śmierć, bo serce jego było czyste i ubolewało nad cierpieniem.
A gwoździ było dokładnie tyle, ilu było konających pod wrotami, i żadnego gwoździa nie zabrakło.
I gdy wszyscy umarli, wrota otworzyły się przed chłopcem.
I ujrzał Tron Prawdy, a był on cały z krwi i ze złota.
I zasiadł chłopiec na Tronie Prawdy, a nagroda ta była przekleństwem.
I poznał chłopiec, że każdy, kto siedzi na Tronie Prawdy, siedzi w cierpieniu nie do wyobrażenia, w cierpieniu, które zabiłoby zwykłego człowieka. A jednak siedzący nie schodzi, gdyż nie potrzebuje pocieszenia, zamyka jedynie oczy, by ulżyć nieco swemu cierpieniu.
I siedział chłopiec na Tronie Prawdy i cierpiał pod ciężarem Prawdy, i powiedział w swym sercu:
– Nie będę zamykał oczu, gdyż stanę się wtedy Ślepym Bogiem tak jak inni przede mną.
I nie zamykał chłopiec oczu, aż w końcu krew wytrysnęła z jego oczu i rozlała się po Tronie Prawdy.
A gdy to się stało, objawił mu się Straszliwy, i Jego obecność była osobliwa, gdyż był i nie było Go jednocześnie.
I powiedział do chłopca:
– Jesteś stworzeniem mych stworzeń i los twój nie leży mi specjalnie na sercu, lecz poznałeś zasady, które stworzyłem, i grałeś według nich, i widzisz sprawiedliwość w świecie, a twoje serce jest czyste. Siłą swej woli odrzuciłeś Ślepego Boga dwa razy: raz zdejmując opaskę, a drugi raz nie zamykając oczu, aby móc przyjąć Prawdę całą, a nie stać się świątynią kłamstwa. Przychylnie patrzę na twe postępowanie.
I popatrzył Straszliwy na chłopca z miłością i wydłubał mu oczy.
Chłopiec krzyczał, lecz nie zszedł z Tronu. A Straszliwy zamiast starych oczu włożył mu oczy ze złota w oczodoły, i chłopiec odczuł olbrzymią ulgę i wdzięczność dla Straszliwego.
I powiedział Straszliwy do chłopca:
– Masz złote oczy. One są w stanie widzieć całą Prawdę i nie krwawić. Siedzisz na Tronie Prawdy. Jakie będą twoje rządy?
Na to chłopiec odpowiedział:
– Nic nie zmienię w świecie, bo stworzyłeś go sprawiedliwym: wilk zjada owce, a silny zwycięża słabego. Ale wzniosę na podstawie twego świata jego rozszerzenia – nowe wymiary i komnaty – tak, by stał się jeszcze doskonalszy, abym w ten sposób mógł stać się równy Tobie.
I uśmiechnął się Straszliwy w swym sercu i zapłakał ze wzruszenia, i pogłaskał chłopca z miłością po policzku, a na policzku pozostała mu blizna.
Po tym oddalił się Straszliwy, a w swym sercu uznał chłopca za brata. Bo wielkie miał chłopiec serce, które pragnęło wielkości. Wielkie miał chłopiec serce, które pragnęło wieczności.
Bo wielkie miał chłopiec serce, które pragnęło wielkości. Wielkie miał chłopiec serce, które pragnęło wieczności.